peru selva PL

Mariposario

24.12.13
W dżungli amazońskiej można spotkać tysiące gatunków motyli. Nam bardzo się podobały te jednokolorowe np. rażąco żółte lub niebieskie. Niedaleko Iquitos znajduje się Mariposario, w którym można spotkać setki motyli (esp. Mariposa) i obserwować przebieg ich życia. Niestety w swojej pięknej postaci znajdujące się tam motyle żyją zazwyczaj tylko 2-3 tygodnie. Czy warto odwiedzić to miejsce? Z pewnością. W małym zamkniętym parku fruwało mnóstwo większych i mniejszych motylków. Jednak musimy przyznać, że nam bardziej podobały się małpy bawiące się przed wejściem, mrówkojad, który wcinał mrówki w krzakach i inne zwierzątka, z którymi można było się podroczyć :).





Małpie bekanie

24.12.13
W drodze do Mariposario spostrzegamy, że coś trzeszczy w krzakach. Okazuje się, że to biegające małpy – z trochę dziwnymi buźkami. Nie boją się ludzi. To my musimy uważać, bo w jednej sekundzie mogą porwać kamerę i wrzucić np. do wody. Co to była za radość, gdy dorwały butelkę z wodą. Całymi dniami skaczą po drzewach i co jakiś czas szukając czegoś we włosach towarzyszek, chyba jakichś robaczków. Nagle ktoś zaczyna bekać. Patrzymy do góry, a to wielki samiec innego gatunku. Okazuje się, że może tak bekać nawet przez pięć godzin. Oznacza, że jest bardzo zadowolony. Gdy patrzymy na niego robi to jeszcze głośniej. Bekanie Jarka to przy tym nic! :)






Jak będziesz w pobliżu zawitaj do Indiany

23.12.13
Z Iquitos dwie godziny Amazonką zobaczysz spokojne sielskie życie, czyściutką, przyjazną i do tego przepiękną miejscowość. Kto by pomyślał, że w środku buszu można zobaczyć alejki jak w parku i drzewka przycięte w mozaiki. Tu naprawdę warto zawitać. Na targowisku przy malutkim porcie kupisz wszystko co ci potrzeba, w szczególności świeże rybki i na pewno będziesz mógł liczyć na pomoc mieszkańców. My się już z tym miejscem żegnamy, ale z pewnością kiedyś tu wrócimy :).  




Najbardziej boimy się tego czego nie widać

20.12.13
To cudowne, że możemy być w tak niesamowitym miejscu jak dżungla amazońska. Jest przepięknie, jednak tu zawsze trzeba być przezornym. Niebezpieczne są anakondy i aligatory i inne węże. Widzieliśmy jak ktoś wyrzucił zabitego węża Gergona - po ukąszeniu potrzebne jest szybko antidotum. Jednak te zwierzaki uciekają od ludzi i jak nie muszą to nie atakują. Jednak najbardziej boimy się tego czego nie widać. Jarka pogryzły malutkie mróweczki - nazywają się Pucacuro. Jest tu takie powiedzenie "Pucacuro pica duro" (Pukakuro kąsi mocno). Rzeczywiście Jarek dostał po chwili alergię: spuchła mu twarz i dostał wysypkę na całym ciele. Mieliśmy trochę stresu, baliśmy się, że spuchnie mu szyja i nie będzie miał jak oddychać. Jednak po kilku godzinach, po dużych ilościach wapna wszystko znikło. Przestaliśmy też już liczyć pogryzienia po dziwnych komarach i muchach Mantaplanca. Ja miałam kilkaset :). Jednak w tak pięknym otoczeniu i cudownym towarzystwie po prostu nie myśleliśmy o tym, bo nie było na to czasu.




Niesmaczne Mono

19.12.13
Wiele nietypowych posiłków mieliśmy okazję próbować. Jednak zupa z mono czyli z małpy naprawdę nie przypadła nam do gustu. Sam widok nie dodawał apetytu - ręka z palcami lub kawał szczęki z zębami. Spróbowaliśmy tylko kawałeczek - dla nas nic nadzwyczajnego w smaku, a do tego nieprzyjemny zapach. Może była źle przyrządzona, jednak mimo wszystko nie polecam. Najgorsze, że tego samego dnia otrzymaliśmy w prezencie jaja z taricaya (typ żółwia). Gdy je ugotowaliśmy śmierdziało w całym domu. Ja mimo wszystko spróbowałam. Mówią, że niektórzy się tym zajadają i są bardzo zdrowe. Dla mnie ohyda. Jarek nie dał się namówić nawet na odrobinę. Prawie wszystkie jaja i kawałki małpy otrzymała rodzinka z pobliskiego domku. Oh jaka była radość!




Jedzenie na skrzyżowaniu

18.12.13
Okazuje się, że na skrzyżowaniu dróg nie tylko jeżdżą motocary, lecz można całkiem nieźle zjeść. Wybór niezły: zupa z ryby, rybki z Amazonki, mięsa, ziemniaki, juka. Spodobały nam się ziemniaczki, jak w Polsce z sosikiem i mięso z "monte" - czyli dziczyzna np. kapibary. No i rozczarowanie, gdy podano nam talerz: pół talerza to ryż, kawał juki, banana i na to wszystko troszkę ziemniaków i kawał mięsa. No cóż, tu ludzie nie znają obiadu bez ryżu i banana. Można się przyzwyczaić. Smaczne, dużo i dobra cena 3,50 sol (4zł) - nie znaleźliśmy do tej pory takiego jedzenia, w takiej cenie. Nawet będziemy tęsknić za pikantnym sosem z kokony.





6-godzinne gdakanie


16.12.13
Wstajemy o trzeciej w nocy, bo dziś o czwartej wypływa łódź. W ciemnościach się pakujemy, w ciemnościach idziemy. Wchodzimy do łodzi, a tam już śpią co niektórzy. Wypływamy w nocy, sternik świeci latarką. No i zaraz się zaczyna! Co chwilę przystajemy i ładują się ludzie, którzy ładują co tylko mogą. Po godzinie jedzie z nami cały żywy inwentarz - mnóstwo kur, kaczek, a nawet świnie. Ludzie hodują to w swoich domkach i teraz jadą do większej mieściny to sprzedać - bo to jedyny sposób by zarobić jakieś pieniądze. Niesamowity widok - po dwóch stronach łodzi siedzą kury - jak na grzędzie. Z jednej strony z zamkniętymi dziobami, a z drugiej ledwo dyszą, bo w ich kuperki grzeje poranne słoneczko :). 






Domek opodal rzeczki


15.12.13
Daleko od wioski, nad rzeczką mieszka sobie rodzinka. Tata rankiem łowi rybki i pracuje na małym polu, mama przygotowuje posiłek. Dzieci mają całoroczne wakacje – ulubiona rozrywka to kąpiel w rzeczce. One wcale nie boją się piranii i innych stworów. Po południu wszyscy wypoczywają wylegując się na hamakach. Rodzice czytają, rozmyślają, dzieci uczą się literek i grają. Nikt się nie przemęcza. Nie trzeba myć okien, bo ich nie ma. Toalety się nie czyści, bo też jej nie ma – w okolicy jest mnóstwo drzewek. Jest tak ciepło, że dzieci nie muszą się nawet specjalnie ubierać, nie mówiąc już o noszeniu butów. Wystarczy zamieść podłogę i tyle. Nawet nie trzeba schylać się po szufelkę, bo w podłodze jest mała dziura, do której się wszystko zmiata. Tam z niecierpliwością czekają kury, które zjedzą wszystko co się zsypie. Ości i większe kawałki wyrzuca się podczas jedzenia przez "okno", gdzie czeka, bijący się o resztki z kurami, piesek. Żyć nie umierać :).





Kania


15.12.13
Wow! Wreszcie coś słodkiego! Mieszkańcy hodują tu także trzcinę cukrową, by trochę osłodzić sobie życie :). Gdy tata przynosi kilka trzcinek wszystkie dzieci ustawiają się w kolejce - każdy dostaje kawałek, z którego wyciska zębami sok. Dorośli czekają na soczek w kubeczku. Proste drewniane urządzenie sprawia, że wyciska się sok do ostatniej kropli. Mniam :)





Wyprawa na zakupy


15.12.13
Wczesnym rankiem mężczyźni udają się na zakupy - czekają na nich siatki z rybami :). Wieczorem zarzucili sieci, teraz będą wyciągać ryby. Jarek miał okazję też łowić na wędkę. Trzeba być bardzo szybkim, bo w miejscu gdzie został rzucony kawałek gotowanej juki jest tyle ryb, że się tylko rzuca haczyk i wyciąga - niezła zabawa. Nawet mi udało się później wyciągnąć kilka rybek.






Juka


15.12.13
Juka w dżungli jest podstawowym daniem, tak jak u nas chleb lub ziemniaki. W sumie smakuje podobnie do ziemniaków i świetnie komponuje się z rybą. Nie rośnie tu ryż, zboże, więc trzeba sobie jakoś radzić, by wypełnić brzuchy. Mieszkańcy karczują trochę dżungli i sadzą jukę. Jada się tylko to co rośnie w ziemi. By wprowadzić trochę urozmaicenia, zamiast gotować, czasem grillują ją bardzo długo na ogniu. Robi się z tego coś w rodzaju chrupek. Dla mnie, były trochę za twarde i bez smaku. Powiedziano mi, że lepiej smakują z mlekiem. Ale przecież tu nigdzie nie ma mleka! Dzieci jedzą te chrupki z ciepłą wodą z takim zapałem, jak nasze dzieci czekoladowe płatki z mlekiem :)







Noce w domku na palach

15.12.13
Nie dość, że śpimy w drewnianym domku z mnóstwem szczelin, to jeszcze na podłodze, przez którą mogą przechodzić wszystkie robaczki. Rozkładamy nasze śpiwory i przykrywamy się prześcieradłem. Całe szczęście, że mamy moskitierę, bo gdy tylko włączyliśmy latarkę wewnątrz, pojawiło się na niej mnóstwo komarów. Ciężko spać na nierównych deskach z wystającymi gwoździami. Jednak, gdy się było bardzo zmęczonym, nawet chodzące szczury i karaluchy tak nie przeszkadzały. Każdego dnia tyle się dzieje, że wieczorem padamy jak muchy :).




  
Vanilla czy to "monte"?

15.12.13
Nam wydaje się, że jesteśmy w dziczy. Tubylcom wydaje się, że dzicz jest gdzieś dalej.
Dla nas sam przyjazd do Iquitos – miasta w środku dżungli był egzotyczny. Jednak dopiero, gdy wybieraliśmy się do Indiany miasteczka oddalonego o 2 godziny drogi (płynąc z prądem) od Iquitos mieszkańcy powiedzieli nam, że tam jest "monte" czyli dzicz i trzeba bardziej uważać na niebezpieczeństwa. W Indianie powiedziano, że to nie jest jeszcze monte, monte będzie w Vanilli – dodatkowe 4 godziny drogi. Faktycznie było tam mniej cywilizacji, brak prądu (ewentualnie przez 3 godziny) brak motorków i sklepów.
Idąc, z mieszkanką Vanilli, Danielą 15 minut ścieżką do jej domu otoczoną drzewami, słysząc dziwne hałasy, pytam się czy możemy tu spotkać aligatory lub anakondy. Daniela odpowiada, że nie. Można je spotkać tylko w "monte". To gdzie to w końcu jest?
Doszliśmy do wniosku, że dzicz jest tutaj wszędzie. Po prostu zwierzęta uciekają od ludzi i tam gdzie pojawiają się domy, znikają zwierzęta. Jak powiedziała Daniela, jak jakiś aligator by się tu pojawił to zaraz został by tu zjedzony – przez nas :)








W dorzeczu Amazonki 

14.12.13
Podróż w nieznane czyli do miejscowości Vanilla, położonej przy rzece Vanilla, będącej dorzeczem Amazonki. Cztery godziny łódką jeszcze bardziej obładowaną niż poprzednio. W tę stronę jadą z nami różne produkty, których nie można znaleźć w dżungli np. chlebki, puszki, napoje, szafa, a nawet wielkie bryły lodu - to coś wyjątkowego w tym miejscu. Tam gdzie nie ma prądu, rzecz jasna, nie przyda się lodówka, więc o lodzie i lodach można zapomnieć. Ten lód zostanie wykorzystany do obłożenia nim ryb do sprzedaży, żeby się tak szybko nie zepsuły.  
Raz płyniemy w deszczu, raz w ostrym słońcu. W pewnym momencie z Amazonki wpływamy w wąską rzeczkę Vanillę. Już się ściemnia, przy brzegu nieznane nam zwierzęta wydają dziwne odgłosy. Jesteśmy ciekawi co nas tam czeka. 









Coco 

12.12.13
Ulubione napoje Jarka w dżungli to woda z kokosa oraz refresko z kokony. Jak sam sobie zerwiesz kokosa i maczetą go otworzysz, smak jest jeszcze lepszy. Strącanie palikiem kokosów poszło całkiem sprawnie. Trochę dużej zajęło odcinanie kawałków maczetą. Byliśmy w szoku, jak szybko robią to tubylcy :).
Po dwóch godzinach spacerowania i rozmawiania z ludźmi w upalny dzień, gdy byliśmy tak spragnieni, to była prawdziwa rozkosz i orzeźwienie – tylko ta szklanka była trochę ciężka :). 






Piranie i inne rybki 

10.12.13
Rzeka jest pełna przeróżnych ryb. Nam smakują najbardziej te, które nie mają ości. Gdy podano nam raz taką rybkę w sosie, dopiero po zjedzeniu kilku kawałków spytałam "To nie jest kurczak?".
Pirania smakuje zwyczajnie. Śmiesznie zamyka jej się buzia, gdy ją smażymy. Gorzej spotkać ją żywą. Kąpiemy się w rzece, bo wszyscy mówią, że nam nie grożą. Jednak co jakiś czas słyszymy historię, że komuś coś zrobiły. Nasz znajomy w nocy łowił ryby. Złowił tyle, że zaczęła mu tonąć łódka, więc wyskoczył by ją holować. Nagle pirania rozcięła mu rękę, wystraszony zostawił wszystko, by znaleźć się jak najszybciej brzegu. Jednak i tak dalej kogo się nie spytasz powie ci, że nie są groźne i można spokojnie pływać :).







Atardecer

09.12.13
Mało kto z naszych przyjaciół w Indianie ma telewizor w domu, a nawet jeśli ma, na zewnątrz jest o wiele ładniej niż w domu. Zatem na hasło "atardecer" - zachód słońca wielką grupą idziemy do pobliskiej pięknej miejscowości na spacer. Widoki na długo pozostaną nam w pamięci.






Kąpiel w Amazonce

09.12.13
Tego nie mogliśmy przegapić. Pierwsze, o co Jarek zapytał po przyjeździe do Indiany to, gdzie jest plaża. Plaży to tutaj nie było, jednak kąpielisko całkiem niezłe. W każdym miesiącu wygląda ono inaczej, bo w ciągu roku woda rośnie i opada o kilka, a w niektórych latach kilkanaście metrów. Do tego brązowa woda - jak kawa latte. Wchodząc możesz tylko wyobrazić sobie, że przepływają koło Ciebie piranie i inne rybki. Masz nadzieję, że nie ma aligatorów i anakondy w pobliżu, bo to obszar zaludniony. Rzeka jest brązowa, ale to tylko dlatego, że ziemia tu jest gliniasta. Pewnie śmieci spływające z gór też gdzieś tu się przyplątały, ale nie myślimy o tym. Błotko jest jak maseczka na skórę - korzystamy na maksa z amazońskiego SPA. Dzięki temu możemy się trochę upodobnić do tubylców :).






Anona

09.12.13
Pomarańcze i limonki - to chyba jedyne owoce, które jada się i w dżungli i w Polsce. Nie byliśmy wstanie spamiętać nazw owoców jakie tam jedliśmy. Nawet banany mają tam swoje, inne nazwy - są takie malutkie, słodkie lub duże, zielone, twarde - do gotowania lub smażenia, idealnie pasujące do smażonej ryby. Na targu sprzedawano owoce takie jak: mangua (podobne do mango), uvia (podobne do winogrona lecz dużo większe), papaya i reszty nie pamiętam. Niektóre nas naprawdę zaskoczyły. Idąc drogą z Loreną widzę przed sobą suchy gruby badyl - chciałam go kopnąć by się nie potknąć. Nagle widzę jak Lorena podnosi go i otwiera, a dookoła wielkich pestek jest przepyszny biały słodki miąsz. Inny słodki owoc też zachwycił nas swoim smakiem, tylko później nie mogliśmy otworzyć ust - wszystko się skleiło :)
Mi przypadła do gustu Anona - gdy się ją otworzy, wygląda jak w oryginalnej miseczce podane lody z bitą śmietaną, a smak to delikatny pudding słodko-kwaśny - mniam :) Dobrze, że Jarek lubi się wspinać na drzewa - bo takie przyjemności tylko dla tych co sami sobie zerwą :)







Inny świat

08.12.13
Mieliśmy okazję przez dwa tygodni żyć w zupełnie innym świecie, prawie jak w raju. Życie płynie tu wolno, ludzie nie mają wielu potrzeb. Usmażą rybki, ugotują banany, jukę, ryż, a przez resztę dnia wypoczywają na hamakach, bawią się z dziećmi i spacerują.  Niesamowite było słyszeć, jak całkiem obcy ludzie mówią do siebie hermanito (braciszku), hermanita (siostrzyczko). Mogliśmy się tu czuć całkowicie bezpiecznie, ludzie okazywali nam mnóstwo serdeczności. Gdy o coś zapytaliśmy, szczegółowo tłumaczyli, częstowali owocami, dawali schronienie w czasie deszczu i dużo dużo więcej. 






Podróż do Indiany

08.12.13
To była bardzo ekscytująca podróż i trochę stresująca. Na początku musieliśmy w Iquitos przejść przez port, gdzie czeka mnóstwo złodziei, patrząc czy masz coś na wierzchu. Później kilka osób proponuje ci swoją łódkę mówiąc, że jest lepsza lub tańsza. Mamy płynąć 2-3 godziny Amazonką. Słyszeliśmy, że wiele łódek w przeszłości zatonęło z załogą. W końcu się decydujemy.  Płacimy tylko 7sol, ale siedzimy na workach z ziemniakami, jadąc z całą stertą przeróżnych rzeczy i rzeszą ludzi. Wydaje nam się, że nie da się wcisnąć szpilki, a tu ciągle dochodzą nowe osoby. Podłoga trochę przemaka, ale siedzimy blisko kilku kamizelek ratunkowych jakie się tu znajdują więc się nie boimy :). Właściciel zapewnia nas, że wszystko jest ok. Jedziemy w głąb dżungli :)





Aligatory i Żółwie

07.12.13
Niedługo czeka nas podróż jeszcze bardziej w głąb Amazoni. Boimy się spotkać na drodze aligatora. Mamy nadzieję, że wyczują, że już je jedliśmy i uciekną hehe :). Białe mięsko, troszkę twardawe, ale to też ma swój urok. Jarek kupił je na targu w Belen, kawał z ogona, bo tam jest najwięcej mięsa. Jednak danie przygotowała nam tutejsza gospodyni – oczywiście jak wszystko tutaj – z ryżem, bananem i sokiem z marakuji. Na stoisku z obiadami zobaczyliśmy też wielką skorupę żółwia. Pani przygotowywała zupę z żółwia i drugie danie. Też było dobre, jednak ja miałam większe opory. Nie wiem dlaczego później, gdy już zjedliśmy pani przyznała, że coraz częściej się zakazuje zabijania żółwi. Trochę mi ich szkoda, jednak bardziej przeżywam, że niektóre ludy zabijają moje ukochane leniwce na obiad. 






Podróżowanie po Iquitos

07.12.13
Podróż najprzyjemniej można odbyć motorikszą. Jest przewiewnie i szybko, a do tego niedrogo. Benzynę tu też, w środku dżungli mają tańszą niż w Polsce– litr kosztuje 2,5 sola. Jest kilka miejsc w Amazoni gdzie się wydobywa ropę.  Rzadko można zobaczyć samochód, więc wielkie ulice pełne są brzęczących motorków i motocarów. Nie ma pasów, jednak kierowcy jadący z ogomną prędkością, wyprzedzający na trzeciego zwinnie unikają kolizji.  Ale dla odmiany warto też przejechać się autobusem bez szyb i drzwi. Znów można posłuchać okrzyków "sube" i "baja" oraz szlifować cierpliwość zatrzymując się co 30 metrów.




Targowisko Belen - Suri

07.12.13
Belen (po polsku Betlejem) to dość niebezpieczne miejsce,  w którym możesz kupić wszystko co się przywozi na barkach. Na tym targowisku można też zjeść wszystko co tu się łapie. Dość szybko znaleźliśmy Suri czyli larwy wyglądem przypominające grube gąsiennice. Bardzo byliśmy ciekawi jak to smakuje. 2 sole i dostajesz całego szaszłyka. Na początek ciężko jest się przełamać.  Jednak po chwili okazuje się, że super smakują. Takie chrupiące, trochę słodkawe mięsko – mniam. Poprosiliśmy o dokładkę :)












Plaza de Almas 

07.12.13
W samym centrum Iquitos znajduje się jeden budynek cały ze stali. Prawdopodobnie kiedyś jeden bogacz "kałczukowy" kazał przywieść sobie cały ten dom łódkami. Budynek ten zaprojektował twórca wieży Effila. Tuż obok niego znajduje się słynna knajpka, którą odwidzają tuteisi biznesmeni. Skosztowaliśmy chłonych napojów, jednak większe wrażenie na nas zrobił pan na rogu sprzedający napój kokosowy. Maczetą odcina kawałek kokosa, wbija słomkę i już można pić. Po jakimś czasie podchodzimy do niego ponownie. W ciągu kilku sekund wykraja nam cały kokos ze środka. Już po jednym jesteśmy napici i okropnie syci :).











Oso Perezoso i Ana – konda

01.12.13  
 Przyjechaliśmy do miejsca, w którym można poprzytulać fantastyczne zwierzątka. Dwa z nich zrobiły na nas największe wrażenie. Oso Perezoso to po prostu leniwiec. Ja się w nim zakochałam. Jest niesamowicie spokojny i milutki. Jak go złapiesz, pierwsze co robi, to szuka jak się do ciebie przytulić :). Obejmuje cie rączkami i nóżkami, a później przykleja swoją główkę. Myślę, że mając go można by robić prace domowe, surfować po internecie, a on tak godzinami by siedział przytulony. Najpiękniejsze jest to, że ma do tego niesamowicie pogodny wyraz twarzy. Już za nim tęsknię.    Jarek za to był pod wrażeniem 6-metrowej Anakondy. Ta która owinęła się wokół nas to Ana – tak ma na imię :). Jest okropnie ciężka i na szczęście dzień wcześniej jadła posiłek. Mimo wszystko budziła trwogę, zwłaszcza gdy oplątała nas swoim ogonem. 














Łódką po Amazonce


07.12.13
Już na samym początku czeka nas niesamowita przygoda. Kilkoro panów zatrzymuje naszą motorikszę i kłoci się między sobą. O co chodzi? Jeden łapie nas za rękę i chce prowadzić. Okazuje się, że walczą między sobą na czyją łódkę wsiądziemy by płynąć po Amazonce. Nikt nie daje za wygraną, kłótnia trwa przez całą drogę. Wyciszyło się dopiero gdy już wszyscy zajeliśmy miejsca w jednej łódce.  Pierwsze miejsce w które nas zawieziono to wioska borasów. Już z daleka słyszymy ich śpiewy i tupanie nogami – robią przedstawienie dla innych odwiedzających. Tak naprawdę ludzie tam żyjący żyją normalnie – przebierają się tylko na takie przedstawienia. Za wstęp po negocjacji 10sol – nie dużo -  jednak i tak stwierdziliśmy, że szkoda nam czasu to oglądać. Za chwilę czekała nas lepsza przygoda.








Quistococha


06.12.13
Miejsce, w którym możemy zobaczyć zwierzęta żyjące w Amazoni, do tego nieamowicie bujna roślinność to nasza pierwsza atrakcja. Mamy osobistego przewodnika, przyjaciółkę u której mieszkamy. Oglądaliśmy zwierzątka żyjące tutaj, zabawy z delfinkiem i trzymaliśmy anakondę na rękach. Jednak dla nas największą frajdę sprawiło centrum parku.  Klimat jest tu taki, że gdy wyjdziesz spod zimnego prysznica nie ma sensu się wycierać bo i tak po chwili jesteś mokry. Więc gdy zobaczyliśmy w centrum tego parku przepiękną plażę i miejsce do pływania nie mogliśmy nie wskoczyć do wody :)







Iquitos


05.12.13
Pierwszy dzień w środku dżugli. Dosłownie wszystko nas zachwyca. Jarek jest podekscytowany ilością palm. Na początku każdej chce robić zdjęcie, dopiero z czasem zdaje sobie sprawę, że gdzie nie spojrzysz widzisz przynajmniej kilka :)


Miasto jest ogromne – mnóstwo ulic, jednak niewiele samochodów. Iquitos zdominowały motory i motocary. Właśnie takim jedziemy z lotniska – przynajmniej nie odczuwamy tak upału, jest przewiewnie. Jest naprawdę gorąco. Tutaj wszyscy się cieszą gdy pada deszcz, dzięki temu później jest świerzo troszkę chłodniej. Latem gdy potrafi przez 2 miesiące nie padać deszcz prawdopodobnie temperatura jest nie do wytrzymania. Pod prysznicem woda jest tylko zimna – i całe szczęście. Zostaliśmy niesamowicie przyjęci – możemy pomieszkać w domu jak w brazylijskim serialu – taka wielka hacienda, w której obiad przygotowuje nam pracująca tam seniora. Jesteśmy przeszczęśliwi, że możemy teraz tu mieszkać :)









No comments:

Post a Comment